Niestety, lepszej jakości znowu nie mogłam znaleźć, ale to dla mnie taki klasyk, że muszę co jakiś czas obejrzeć ten fragmencik 🙂
Taki upał, jak dziś, chyba najgorzej się spędza w betonowej miejskiej dżungli. Co prawda, część dnia przesiedziałam w zamkniętym pomieszczeniu (turniej szachowy), ale konfrontacja z sytuacją na ulicy była bolesna! Do domu dojechałam porządnie odwodniona, chociaż powrót osłodziła mi wizyta w paczkomacie (nawet w oddali mignął mi pan z małego, białego domku, który jednak szybko czmychnął do środka, za to krasnal się cały czas uśmiechał).
Wiatrak, zimna woda. Druga szklanka. Uff, powoli dochodzę do siebie. Byle tylko kot nie zaserwował mi ataku czułości, bo obawiam się, że w tym stanie mogę nie przeżyć okładu z futra.
Chyba się lato troszeczkę zreflektowało!
Jak dobrze, że są zasłonki, rolety, wiatraki, lodówka, woda, wiatraki, lody, WIATRAKI…
Idę zjeść resztki zimnego arbuza, które mam jeszcze w lodówce, chociaż niewykluczone, że skorzystam z okazji i wsadzę do środka głowę 🙂
Jak się chłodzicie? A może leżycie sobie w słońcu jak szczęśliwe jaszczurki?
Pozdrawiam,
A.








Dodaj komentarz